Wycieczka na Fraser Island (Wielka Wyspa Piaszczysta), Australia

Fraser Island (4)

To dziwne wrażenie przebywać w miejscu, które całe zbudowane jest z piasku. Gromadził się tu on przez setki tysięcy lat i osadzał na wulkanicznej skale. I tak powstała największa na świecie piaskowa wyspa. Jest ona położona na wschodnim wybrzeżu Australii i nazywana jest wyspą Frasera. Mieliśmy okazję odwiedzić to niesamowite miejsce. Dostać się tam można jedynie promem, np. od strony Rainbow Beach. Ale jest jeszcze jeden warunek: trzeba posiadać auto z napędem na cztery koła. My takowego nie mieliśmy, więc jedynym wyjściem było wykupienie całodniowej wycieczki za 175$ od osoby. Cena nie mała, ale dzięki pomocy pewnych miłych ludzi wzięliśmy udział w eskapadzie. Zostaliśmy upakowani do busa 4×4, który wyglądem przypominał raczej jakiś pojazd księżycowy, a nie autokar wycieczkowy i z samego rana ruszyliśmy na zwiedzanie. Mieliśmy bardzo wykwalifikowanego kierowcę-przewodnika Marka, który wiedział wszystko o wyspie.

Nasza bryka do jazdy po plazy

Domyślaliśmy się, że nasz pojazd jest przystosowany do jazdy po piachu, ale nie sądziliśmy, że po tamtejszych plażach można pędzić 80km/h takim samochodem. Plaże podczas odpływu są tu na tyle szerokie, że przypominają kilku pasmową autostradę. Na dodatek cofająca się woda sprawia, że plaża jest twarda i równa (można by rzec, że jej nawierzchnia jest lepsza od niejednej polskiej drogi ;-), idealna do jazdy. Co więcej mogą na niej nawet lądować małe samoloty! Sama wyspa ma długość 120km i szerokość dochodzącą do 25km.

Pierwszym etapem naszej wycieczki była jazda po wzdłuż plaży. Akurat o tej porze był wschód słońca i widoki były nieziemskie. W międzyczasie mogliśmy w oddali podziwiać wyskakujące nad wodę delfiny. Po drodze mieliśmy kilka przystanków przy najciekawszych miejscach. Jednym z nich był wrak statku. Teraz został już z niego tylko sam szkielet, woda morska robi tu niezłą robotę utylizacyjną. Mark opowiadał nam, że jak zaczynał tu pracę 20 lat wcześniej, to statek ten był prawie cały.

Po drodze udało nam się również zobaczyć psy dingo. Dowiedzieliśmy się, że na Fraser Island przebywają psy najczystszej krwi. Mieliśmy szczęście, bo nie tak łatwo je spotkać. Żyje ich tu około 100 szt.

Drugim etapem wyprawy była wizyta wewnątrz wyspy i przedzieranie się naszym wehikułem przez lasy Parku Narodowego. Nie było łatwo, bo tutaj piasek już nie był ubity, a i teren pagórkowaty. Ale daliśmy radę. Na wyspie można zobaczyć różnego typu lasy: deszczowy, eukaliptusowy, mangrowy. Czuliśmy się jak w jakimś pradawnym miejscu, bo można tu zobaczyć naprawdę stare i wysoookie drzewa.

Obowiązkowym punktem do zobaczenia na wyspie są jeziora. Jest tu ich ponad setka. Największe z nich to jezioro McKenzie. Jest pięknie usytuowane, a woda w jeziorze jest krystalicznie czysta. Jest to charakterystyczna cecha tego miejsca, że znajdujący się tu piasek idealnie filtruje każdą kropelkę słodkiej wody.

Jezioro

Mega jaszczura

Fraser Island (1)

Togean Islands – raj pośrodku oceanu, Indonezja

Kochani, my w prawdzie już od 20 dni buszujemy po Australii ale przyszedł czas na zaległy, ostatni wpis z Azji… Oto i on:-)

Togean Island Pondok Lestari (13)

Nie ja pierwsza i nie ostatnia powtarzam za przewodnikiem, że dostać i wydostać się z indonezyjskich wysp Togean to oznaka wielkiej determinacji i poświęcenia. Tak się składa, że na naszą przeprawę złożyła się drobna niedyspozycja żołądkowa Mariusza, więc kiedy już postawiliśmy już stopy na białych piaskach Togeanów czuliśmy ogromną ulgę. Gdyby ktoś z Was wybierał się z Rantepao/Sulawesi na te właśnie wyspy radzimy wybrać nasz (jak się okazało najtańszy i najszybszy) sposób transportu. Najpierw 21 godzin non stop w wynajętym w 6 osób, prywatnym samochodzie, dojazd do portowej Ampany, 2 godziny czekania na lokalny prom, 8 godzin płynięcia do jednej z większych wysp: Malenge, a potem godzinka szybką łodzią na naszą plażę…

Plyniemy na wyspy Indonezja (2)

Foto: 9 godzin publiczną łodzią pod pokładem…

Cóż, jedno co możemy powiedzieć z pewnością: było warto. Teraz jesteśmy już w Australii i z sentymentem wspominamy każdą, relaksującą chwilę spędzoną tam. Kilka słów o samych wyspach: położone są one w północnej części Sulawesi w ciepłych, krystalicznie czystych i spokojnych wodach oceanicznej zatoki.

Togean Island Pondok Lestari (7) Togean Island Pondok Lestari (6) Togean Island Pondok Lestari (8) Togean Island Pondok Lestari (15)

Główne wyspy mają prąd, słodką wodę, nawet spore zabudowania, czasem i lokalną drogę. Wystarczy dobić łodzią do któregoś z większych miasteczek i tam popytać o łódkę do oddalonych rajskich wysepek gdzie nie ma nic oprócz kilku domków dla podróżników. Tak trafiliśmy do raju…

Plyniemy na wyspy Indonezja Plyniemy na wyspy Indonezja (1) Plyniemy na wyspy (1)

W trakcie naszego pobytu odwiedziliśmy 3 takie wysepki: Malenge, Katupat, Karidiri. Każda z nich zaoferowała nam coś innego, ale zasady na nich panujące są dość podobne. Po pierwsze opłata za pobyt pobierana jest od osoby, a nie jak to z reguły bywa w naszym przypadku od pary. Ceny za dobę wahały się od 10 do 15 dolarów/os. W tej kwocie otrzymywało się nocleg, pełne wyżywienie, kawę i herbatę oraz pitną wodę. Na żadnej z wysp nie było stałej dostawy prądu, agregat włączany był z reguły jedynie w porze kolacji, potem ok 21:00 zapadały egipskie ciemności rozświetlane jedynie gwiazdami i fluorescencyjnym planktonem.

Togean Island Pondok Lestari (2) Togean Island Pondok Lestari (3) Togean Island Pondok Lestari Togean Island Malenge (6)

Na wyspie oprócz dżungli, palm i piasku nie ma nic. Przeliteruję: N I C. Wszystko trzeba przywieźć ze sobą łodzią albo złowić w oceanie. Tyczy się to również wody do picia i mycia. Dlatego właśnie jest to raj, ale jedynie dla podróżnych. Nieliczni lokalni mają tu ciężkie życie, trudnią się połowami lub turystyką.

Togean Island Fadiha Cottages_Katupat

Właścicielami tych trzech miejsc byli lokalni „przedsiębiorcy”, a na „obsługę” składali się członkowie ich rodzin. Wszędzie panował niepośpieszny, wyspiarski rytm wyznaczany wschodami i zachodami słońca. W oceanie bogactwo ryb i koralowców. Nasz dzień wypełniało pływanie, nurkowanie, czytanie książek, gra w siatkówkę, badmintona i karty oraz wycieczki łodzią. Na śniadanie naleśniki, jajka lub ciasto, na obiad zawsze i obowiązkowo ryba z ryżem. Wieczorem podobnie. Monotonne menu nie sprawiło jednak, że czuliśmy jakikolwiek niedosyt, albo nieodpartą pokusę zjedzenia pizzy. Wręcz przeciwnie – ta dieta świetnie wpłynęła na nasze organizmy.

Togean Island Pondok Lestari (16)

Mieszkaliśmy w małych bungalowach na plaży, czasem z łazienką, czasem była ona dzielona z innymi. W naszym „apartamencie” zamieszkał nawet na kilka dni mały nietoperz, a na werandzie czuwały nad nami dwa psiaki właściciela. Woda używana do kąpieli była z reguły „głębinowo” kopana, co w praktyce oznaczało, że miała lekko żółty kolor, była słonawa i zimna. Te drobne niedogodności rekompensowały piękne plaże i cudowny ocean.

Togean Island Fadiha Cottages_Katupat (3) Togean Island Fadiha Cottages_Katupat (2) Togean Island Pondok Lestari (10)

Największymi zaletami Togeanów okazali się być ludzie – podróżnicy, z którymi mieliśmy przyjemność się relaksować.

Nawet nauczyliśmy ich grać w Dupę Biskupa – zmieniając nieco zasady. Nasi gospodarze chcąc umilić nam czas dostarczali lokalny trunek: arak. I ten kto myśli, że najlepsza jest zmrożona na olej wódka jest w błędzie. Ciepły arak, prosto z plastikowej torebki też daje radę. Bo zawsze liczy się dobry nastrój i towarzystwo…

SAM_5230 Foto Kstor and Vincent (3)Jak zwykle podwodny świat nas oczarował. Widzieliśmy piękne żółwie, manty, nawet jednego rekina… ale jak to mówi Mario: małego… 😦 Przy naszym pomoście pływały również widoczne na zdjęciu trujące Lion Fish… Dodatkowo mieliśmy przyjemność nurkować z meduzami, które jako jedne z niewielu na świecie nie są trujące, ponieważ jako jedyne zadomowiły się w jeziorze na wyspie i nie mając wokół siebie, żadnych drapieżników, pozbyły się trucizny. Zdjęcia dzięki uprzejmości Eve, Kstor i Vincenta 🙂

No i na koniec jak zwykle deserek: świeży sok z kokosa! Sama użyłam maczety 🙂

Okolice Rantepao, Tanja Toraja

Tana Toraja Indonezja (32)

Idealnym miejscem wypadowym podczas wizyty w Tanja Toraja jest miasteczko Rantepao. Jest tam sporo droższych hoteli i tańszych home stay-i, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Nam polecono Wisma Maria I i tam też postanowiliśmy zatrzymać się. Za rozsądną cenę dostaliśmy naprawdę dobrą jakość. Standardowy pokój kosztował 128000 IDR, z wliczonym pysznym śniadaniem. Pokoje schludne, czyste, nawet z telewizorem (gdzie obejrzeliśmy finały Wimbledona), a do tego piękne widoki. Polecamy!

Do Rantepao przybyliśmy z Makassar wcześnie rano, więc po zameldowaniu się w hotelu postanowiliśmy wypożyczyć skuter (60000 IDR) i ruszyć na zwiedzanie okolicy. Mieliśmy nadzieję, że podczas przejażdżki uda nam się trafić na uroczystość pogrzebową, ale akurat w tym czasie nie było żadnych „widowisk”. No bo o pogrzebach tutaj można mówić chyba jedynie w kategorii widowiska, a nawet zabawy, ale o tym w następnym wpisie.

OUR BLACK RIDERS TEAM!!!

Black Riders

Pierwsze co rzuca się w oczy po przyjeździe w te okolice to niesamowita, niespotykana nigdzie indziej architektura. Budynki, których dachy przypominają łódź wyglądają niesamowicie, aczkolwiek ich użyteczność jak dla mnie pozostawia wiele do życzenia. Kiedyś były to po prostu domy, teraz ich głównym przeznaczeniem jest przechowywanie ciała zmarłego członka rodziny. Są 2 teorie tłumaczące ich dziwaczny kształt. W jednej upatruje się podobieństwa do rogów byka, druga głosi natomiast, że ich wygląd ma przypominać łodzie, które zawsze skierowane są na wschód skąd przypłynęli przodkowie mieszkańców regionu Tana Toraja.

Sporo ciekawych miejsc jest trudno dostępnych. Kiepskie drogi, górzysty teren wymagają od kierowcy pewnego doświadczenia. Nam udało się zapuścić do małej wioski gdzie miejscowe dzieci zaprowadziły nas do katakumb. Tam trafiają ciała zmarłych, tu nie ma cmentarzy takich jak w Polsce mimo, że ten region jest jak najbardziej chrześcijański. A samo miejsce pochówku, znajdujące się w wielkiej jaskini powinno wydawać się straszne, gdyż tak zwykle bywa z katakumbami, a jednak takie nie było, przynajmniej dla mnie. Wyczuwało się tam spokój i odpoczynek, miejsce wiecznego wytchnienia. Z drugiej strony wszystko było w wielkim nieładzie. Porozrzucane kości, czaszki leżące gdzie popadnie, niektóre nawet paliły papierosy! Spróchniałe trumny o kształtach świni, byka pozostawione jakby pospiesznie po zakończeniu ceremonii. Czuć również było jak silna jest tu natura. Ludzkie szczątki omszałe soczystą zielenią mchu, korzenie dżungli rozsadzające skały, ścieżka pełna pnączy, pajęczyn, liści. Ma się wrażenie że człowiek umiera, obraca się w proch, a natura niezmiennie trwa i odradza się jak gdyby nigdy nic.

Na mnie jednak największe wrażenie wywarły krajobrazy. Po wizycie w Sapie w Wietnamie nie spodziewałem się, że zobaczymy jeszcze tak piękne tarasy ryżowe. Tyle, że w tym przypadku wszystkie były przepięknie zielone. Zatrzymaliśmy się w „warungu”, z którego roztaczała się cudowna panorama na pola i lasy. Do tego przepiękne niebo, i wszystko widziane niesamowicie ostro, bo powietrze tutaj jest czyste i bardzo przejrzyste.

Ze względu na krajobrazy i otaczającą przyrodę jazda skuterem tutaj to prawdziwa przyjemność. Jej jedynym mankamentem jest miejscami kiepski, a nawet bardzo zły stan nawierzchni dróg. Po całym dniu jeżdżenia, wieczorem czułem się nieźle zmęczony, a nasze tyłki były porządnie obite.

A następnego dnia, cóż – padało więc cały dzień spędziliśmy w pokoju… przynajmniej był widok na góry i pyszne śniadanie z domowym chlebem i konfiturami oraz sokiem z truskawek.